TakeMyTrip

Seszele ( Afryka )

Szczegóły Tripu

  • Kraj: Seszele
  • Region: Wyspy: Mahe, La Digue, Praslin
  • Zakwaterowanie: guesthousey, kwatery prywatne
  • Transport: publiczny, rower
  • Preferencje: natura * , relaks *
  • Intensywność: normalna * , niska *
  • Czas trwania: 10 dni
  • Budżet: około 7000 zł (w tym bilet lotniczy 2900 zł )
  • Termin: wrzesień 2019

Plan podróży

  1. Dzień 1 - 2 Wyspa Mahe
  2. Dzień 3 - 5 Wyspa La Digue
  3. Dzień 6 - 10 Wyspa Praslin

Przed podróżą

Bilety lotnicze- na żadną promocję nie trafiliśmy i kupiliśmy bilety w Quatar Airways. Koszt jednego biletu przez cały czas wahał się w okolicy 2700 zł (nawet tuż przed terminem podróży). Jednak przez przypadek trafiliśmy na ciekawą opcję. Na miejscu, jeśli nie będziemy mieszkać na katamaranie albo jachcie i pływać w ten sposób między wyspami, prawdopodobnie wakacje na Seszelach spędzimy na trzech głównych wyspach. Między tymi wyspami pływają promy (czas przepłynięcia między dwiema największymi wyspami- Mahe i Praslin, to ok 1h / info niżej), ale też latają małe samoloty (20 min.). Takim samolotem dla samej atrakcji warto się chociaż raz nad Seszelami przelecieć, tym bardziej, że cena biletu nie jest dużo większa niż cena biletu na prom. Można jednak ten koszt (lub jak kto woli, koszt głównego biletu) jeszcze bardziej obniżyć, planując pobyty na wyspach tak, żeby móc skorzystać z oferty linii Quatar (a może i innych). Na stronie Quataru można kupić bilet łączony z tym przelotem lokalnym. Dzięki temu po pierwsze jest taniej, bo nas taki bilet wyniósł 2900 zł, (czyli za ten mały samolot zapłaciliśmy ok 200 zł, a to mniej niż za prom), a po drugie jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, tzn. mały samolot się spóźni albo nie wystartuje z jakiegoś powodu (co jest mało prawdopodobne ale jednak możliwe), to linie Quatar muszą nam zapewnić następny lot, nawet w razie spóźnienia na lot główny (potwierdzone na infolinii Quatar Airways), bo jest to bilet łączony.
My w ten sposób kupiliśmy bilet Warszawa- Doha- Mahe / Praslin- Mahe- Doha- Warszawa. Czyli przylatujemy na Mahe, spędzamy tu 2 dni, następnie promem na La Digue (na La Digue lotniska nie ma), po kilku dniach prom (15 min.) na Praslin i stąd po kolejnych kilku dniach wylot do Warszawy.

Bilety na prom- jak już wcześniej wspominałem, transport między wyspami odbywa się również (a może przede wszystkim) promami. Rozkłady, bukowanie biletów i wszelkie inne niezbędne informacje znajdują się tu https://www.seychellesbookings.com/cat-cocos . Jest to jedyna duża firma obsługująca trzy najważniejsze wyspy Seszeli. Na miejscu są też małe prywatne łódki, ale nie znam cen i rozkładów. Widziałem, że ludzie korzystali, ale z tego co wiem buja na nich dużo bardziej niż na promach, a już prom był nie lada wyzwaniem i sporo ludzi na nim korzystało z jednorazowych torebek w wiadomym celu ;)
Bilety przez internet można kupować do dwóch dni przed podróżą, później w kasie są trochę droższe. Bilety internetowe można też zwracać do 72h przed podróżą.
Ceny biletów na prom:
Mahe- Praslin 50€
Mahe- La Digue 65€
Praslin- La Digue 15€

Kwatery- ze względu na to, że nasz wyjazd na Seszele był niskobudżetowy, to kwatery też wybieraliśmy wśród najtańszych. Na szczęście ich standard jest przyzwoity, chociaż nie należy spodziewać się fajerwerków. Ponieważ ilość najtańszych kwater jest ograniczona, warto bukować je wcześniej.

Ubezpieczenie jak zawsze wykupione. Wiza niepotrzebna. Na Seszelach za wszystkie noclegi i tripy fakultatywne płaci się zazwyczaj w €, a w sklepach i restauracjach w rupiach seszelskich (chociaż oczywiście nie jest to reguła i każdą walutę wszędzie przyjmą). Euro można wymienić po w miarę korzystnym kursie już na lotnisku lub wypłacać rupie z bankomatów, których tu nie brakuje. Jednak mimo tego co czytaliśmy wcześniej na blogach, lepszy kurs niż na lotnisku spotkaliśmy w pierwszym lepszym kantorze w mieście. Różnica może nie duża, ale jednak (o ile pamiętam za jedno € na lotnisku dostaliśmy 14,80 rupii, a w kantorze było 15,20). Na Seszelach natomiast, nie opłaca się korzystanie z karty Revolut. Tam się przekonałem, że niestety nie jest to takie super rozwiązanie jak wszyscy twierdzą i trzeba ich sprawdzać. Pewnie bym tego nie zauważył bo Revolut był na mojej karcie rozliczany ze złotówek, ale znajomi mieli rozliczane z € i po wypłacie z bankomatu okazało się, że za 1€ dostali 14,30 rupii, a to już spora różnica.

Udało nam się ominąć opłatę za transfer z lotniska :) Na wszystkich blogach czytaliśmy, że nie ma szans na przejazd autobusem z walizkami i faktycznie tak jest (podobno z niedużymi plecakami czasami się udaje). Zaakceptowaliśmy więc to, że trzeba będzie odżałować na taxi. Boli o tyle, że odległość z lotniska do Beau Vallon to około 13 km, a koszt taxi, to 40 euro. No ale trudno, jakoś dostać się trzeba. Po zabukowaniu apartamentu w Beau Vallon dostałem ofertę transferu od właściciela, jednak nie była zbyt korzystna bo 45 euro. Natomiast jeżeli na cały pobyt wynajmiemy od niego samochód, wtedy auto jest podstawiane na lotnisko za darmo. Jeśli ktoś planuje wynajęcie auta, to warto rozważyć, bo cena za dobę najmu nie była zawyżona. My nie planowaliśmy wypożyczania auta, więc na ofertę transferu też nie odpowiedziałem. Dzień przed przylotem propozycja transferu została ponowiona, wraz z prośbą, że jeśli sam bym nic nie kupował dla siebie w strefie wolnocłowej po wylądowaniu na Mahe (jest taka opcja), to żebym kupił 2L Johnego Walkera oraz karton seszelskich papierosów (tyle można kupić i wwieźć na osobę). Odpisałem, że nie ma problemu, bo papierosów nie palimy, a z mocnym alkoholem raczej też jakoś w tropikach nie szalejemy. Zaproponowałem nawet, że możemy zrobić takie zakupy podwójne (było nas dwoje). Po mojej odpowiedzi oferta transferu została kolejny raz ponowiona, na co odmówiłem, pisząc że to dla nas jest zbyt drogo i będziemy starali się dotrzeć autobusami albo taxi, które jest mimo wszystko trochę tańsze. Właściciel hotelu odpisał, że może jego kierowca akurat będzie w okolicy lotniska i żebym po wylądowaniu połączył się z lotniskowym wi-fi, dał mu znać i czekał na informację w sprawie transferu. Tak też zrobiłem (nie ustalając ceny) i okazało się, że faktycznie po wyjściu z lotniska czekał na nas szofer z kartką z moim nazwiskiem. Po dojechaniu na miejsce i po dostarczeniu zakupów ;) okazało się, że za transfer z lotniska nie płacimy nic :) Zapłaciliśmy jedynie za transfer z hotelu do promu dwa dni później, 25 euro za 5 km, co jest kolejnym przegięciem, ale wyjścia nie ma, a że poprzedni transfer wyszedł za darmo, to łatwiej było przeboleć :)

Na lotnisku warto też kupić sobie kartę z internetem. Firmy są dwie, ale podobno lepsza to Airtel. Tą też kupiliśmy i widzieliśmy budkę tej firmy na lotnisku, ale ponieważ spotkaliśmy już naszego kierowcę, który czekał na nas z innymi turystami, to nie chcieliśmy ich opóźniać. Kosztowało nas to jednak 100 rupii, bo znajomi kupowali w tej budce i nie zapłacili dodatkowo za kartę sim. My kupowaliśmy w Beau Vallon w sklepie i musieliśmy za kartę sim zapłacić. Za 1,5 GB trzeba zapłacić 300 rupii (bez karty) i jest to najbardziej opłacalny plan ale są też inne opcje.
***
https://en.seyvillas.com/html/mahe-beaches - znaleziony w sieci przewodnik po Seszelach a w nim super opisy wszystkich plaż z informacją o sile wiatru, temperaturze, wielkości fal- może się przydać.

Wyspa Mahe (dzień 1 - 2)

Nocleg

Bardzo fajny apartament. Do plaży w Beau Vallon 10 min. spacerem, sklepy pod nosem, przystanek też. Bardzo blisko również pyszny take away The Copper Pot (do znalezienia na mapach). Apartament czysty i przestronny (chociaż mam wrażenie że spaliśmy w innym niż ten co wybraliśmy na booking ;) Do dyspozycji wyposażona we wszystko kuchnia i mały balkonik. Stanowczo dobry wybór za rozsądną (jak na Seszele) cenę.

Adres: Beau Vallon Villa Apartments
Cena za dobę: 60 euro/ noc/ dwójka

W okolicy

Pierwszego dnia po dojechaniu na miejsce (jeszcze przed południem) i zrzuceniu bagaży poszliśmy na plażę Beau Vallon. Piękna plaża z fajnym łagodnym zejściem do morza, miękkim piaskiem i małymi falami. Ludzi jak na Seszele sporo, ale nadal jest to nic w porównaniu do tego czego można doświadczyć w innych miejscach na świecie. Wzdłuż plaży jest rozstawionych kilka take away'ów, ale niektóre otwierają się dopiero wieczorem. Bardzo miły dzień.

Drugiego dnia rano idziemy na przystanek. Na przystankach są rozkłady, ale są one raczej orientacyjne i trzeba brać na nie poprawki (jedynie z pętli w Stolicy Victorii autobusy odjeżdżają punktualnie). Na przystanku zatrzymuje się kilka linii, z których większość jedzie do Victorii i taki autobus wybieramy (zawsze jest to napisane na autobusie, ale warto się upewnić wsiadając). Przejazd kosztuje 7 rupii (chyba, że autobus jest nocny tj. po 20-tej, wtedy 10 rupii). Po dojechaniu na pętlę trzeba znaleźć przystanek, z którego odjeżdżają autobusy do wybranej przez nas destynacji. Ogólnie poruszanie się komunikacją publiczną jest bardzo proste, przystanki są oznaczone na jezdni i trudno się nie połapać, a większość autobusów jedzie do pętli w Victorii.
My tego dnia postanowiliśmy zaliczyć dwie plaże- Takamaka i Baie Lazar (obie obok siebie). Trasa autobusem zajmuje około godziny (z Victorii) i jest trochę męcząca bo autobus zatrzymuje się co chwila na przystankach albo żeby na wąskiej drodze przepuścić inny samochód. Po dotarciu na miejsce mijamy plażę Takamaka i dojeżdżamy do Baie Lazar z nadzieją, że tam będziemy mogli się posilić bo nie zjedliśmy śniadania. To był błąd bo w Baie Lazar poza dwoma słabo zaopatrzonymi (jeśli nie liczyć alkoholu) sklepami nie ma żadnego take away'a. Są dwie restauracje, ale ceny delikatnie mówiąc przesadzone. Poszliśmy więc na poszukiwania Take away'a bo ktoś nam powiedział, że jest przy hotelu Kempiński, obok posterunku policji i stacji benzynowej. Spacer zajął jakieś 25 min. bo większość drogi była pod górkę (powrót dużo szybszy i łatwiejszy). Na miejscu weszliśmy do czegoś na czym było napisane ,take away / restaurant'. Prawdopodobnie naszym błędem było to, że usiedliśmy nie wiedząc jeszcze, że można inaczej. Dostaliśmy w tej restauracji jedzenie po 4 minutach (było gotowe w podgrzewaczach) i zapłaciliśmy za tuńczyka z ryżem i sałatką oraz kurczaka curry z ryżem i jedną colę w puszce ponad 150 zł. Zapewne gdybyśmy wzięli take away dostalibyśmy to samo za dużo mniejsze pieniądze :)
Po wszystkim wróciliśmy na plażę. Plaża piękna, po obu stronach trochę seszelskich kamieni. Kiedy na nią dotarliśmy poza nami było jeszcze dwoje turystów. Później w ciągu całego dnia przewinęło się może łącznie ze 30 osób :)
Niestety trzeba uważać, bo zdarzają się kradzieże. Zostaliśmy o tym uprzedzeni przez panią policjantkę, która patrolowała plażę. Miejscowe dzieciaki potrafią wbiec na plażę kiedy ludzie są w wodzie i uciec z ich rzeczami na motocyklach. Od tej pory mocno uważaliśmy na rzeczy i nieczęsto wchodziliśmy razem do wody.
W połowie dnia planowaliśmy się przenieść na plażę Takamaka (poprzedni przystanek, jakiś 1 km do przejścia, może nawet mniej), ale zrezygnowaliśmy po rozmowie z ludźmi, którzy jechali z nami busem z Victorii i tam wysiedli, i po godzinie spotkaliśmy ich na Baie Lazar. Okazało się, że nie da się tam wejść do wody bo są duże fale, a plaży z tego samego powodu prawie nie ma. Posiedzieliśmy więc do zachodu na plaży Baie Lazar i o 18 z kawałkiem, ostatnim (!) autobusem pojechaliśmy do Victorii. Tam musieliśmy poczekać prawie godzinę (bo zaczął się rozkład nocny) na autobus do Beau Vallon. Niby można się przejść, ale to jest ok. 5 km, a droga bez pobocza po pagórkach i po ciemku nie zachęca do spacerów, więc spędziliśmy ten czas w całkiem tanim przydworcowym fast foodzie a'la Kfc ;)
Oczywiście na Mahe jest bardzo dużo plaż i można mając więcej czasu wynająć auto i zaliczyć więcej niż my. Jednak z tego co czytałem przed wyjazdem, ale i również widziałem na własne oczy oraz słyszałem od ludzi spotkanych na miejscu, którzy mieli auto do dyspozycji i więcej niż my dni, lepiej chyba się skupić na wyspie La Digue, która jest bardziej klimatyczna. Oczywiście obie plaże, na których byliśmy zachwyciły, lecz jakoś sama wyspa nas nie urzekła, chociaż oczywiście warto ją odwiedzić. Pewnie gdybyśmy mieli na Seszelach 3 tygodnie, to można byłoby tu zostać ze 4 albo 5 dni ale przy ograniczonym czasie, 2 dni całkowicie wystarczą bo są na Seszelach fajniejsze miejsca.

Transport do następnego miejsca

Rano w przystani trzeba niby być godzinę wcześniej. Oczywiście okazało się, że Ci którzy przybyli 15 min. przed odpłynięciem promu też popłynęli ;) Z Beau Vallon do portu jedzie się 10 min. w godzinach rannych, a i w późniejszych zapewne nie wiele dłużej. Wzięcie transferu z hotelu gwarantuje w jakiś sposób to, że kierowca nie nawali, a koszt jest ten sam wszędzie. Prom na La Digue (z przystankiem i szybką przesiadką na Praslin) płynie ponad godzinę i nie jest to zazwyczaj łatwa podróż nawet dla odpornych na bujanie ;) Po wysiadce z łodzi w porcie, na pewno Was zaczepią ludzie z wypożyczali rowerów, ale lepiej z tym poczekać bo nie ma żadnego problemu z wypożyczeniem ich później. Mam wrażenie, że rowerów jest znacznie więcej niż mieszkańców i turystów razem wziętych, więc dla każdego wystarczy ;) Z przystani do większości guesthousów da się dojść spacerem nawet z walizką. Do naszego szło się max 15 min.

Wyspa La Digue (dzień 3 - 5)

Nocleg

Super Guesthouse w świetnej lokalizacji. Bardzo czysto, codziennie świeże kwiaty na pościeli dodawały uroku ;) do tego prywatna kuchnia i duży market tuż obok. Właściciele bardzo mili i pomocni. Stanowczo polecam.

Adres: Pension Hibiscus
Cena za dobę: 80 euro / dwójka / noc

W okolicy

Cóż... wyspa La Digue jest kwintesencją Seszeli (tych dostępnych bez katamaranu wynajętego na 2 tygodnie ;) Świetny klimat, sporo możliwości żywienia w take away'ach, transport rowerowy i piękne plaże, których jednego dnia można zaliczyć wiele (a w zasadzie wszystkie bo wyspa jest naprawdę nieduża, szczególnie jak się jeździ na rowerze). Nie ma się jednak co spieszyć... wszędzie panuje luźna atmosfera i temu trzeba się poddać :) Bardzo żałuję, że spędziliśmy tam tylko 3 dni. Dziś po tym co widziałem później i wcześniej zamieniłbym minimum jeden dzień z Praslin, a nawet dwa ;) A najlepiej po prostu przylecieć tu na 2 pełne tygodnie (wtedy podział byłby 3 dni Mahe, 6 dni La Digue i 5 Praslin).

Pierwszego dnia nie wypożyczamy rowerów tylko idziemy na plaże Anse Severe. Jest ona położona na północ od portu. Spacerem z portu to jakieś 10 min., a z naszego pensjonatu 25 min. (na rowerach oczywiście 10 min.). Bardzo ładna i spokojna plaża, ale niestety z niezbyt fajnym wejściem do wody (pozostałości rafy). Jest też tu trochę seszelskich kamieni, ale bez szału. Wzdłuż plaży na deptaku można było spotkać żółwie. Zresztą żyją one na wolności (poza licznymi zagrodami) i przechadzają się tu i ówdzie. Na północ od tej plaży jest bardzo klimatyczna mała plaża z pięknymi kamieniami Anse Patates. Niestety jednak jej dostępność zależy od przypływów i odpływów (jak się wiele razy przekonaliśmy nie tylko tej).

Drugiego dnia wypożyczamy już rowery i jedziemy na południe wyspy na trzy piękne plaże- Grand Anse, Petite Anse i Anse cocos. Jest to idealna wycieczka na cały dzień. Warto jednak ze sobą zabrać prowiant i wodę, bo przy Grand Anse co prawda jest restauracja, ale wiadomo, ceny z kosmosu. Na plaży Petite również można się posilić kokosem ale jeden, to koszt 30 zł. więc lepiej umrzeć z pragnienia ;) Wszystkie te plaże są cudne, chociaż nas chyba najbardziej urzekła ta ostatnia. Rowerami z ,centrum' jedzie się tam jakieś 20 min. Rowery zostawiamy przy Grand Anse wśród wielu innych (choć wbrew pozorom właścicieli tych rowerów jakoś na tych plażach nie widać). Grand Anse wyrasta przed nami od razu, na Anse Petite trzeba przejść ścieżką, której trudno nie znaleźć, zajmuje to 5 min. i nie stanowi żadnego w zasadzie wysiłku. Trochę trudniej znaleźć drogę z Anse Petite na Anse Cocos. Nie zaczyna się ona wbrew pozorom na końca Petite tylko mniej więcej w 2/3 odległości tej plaży. Oczywiście bardzo szybko znajdzie Was przemiły lokals, który pokaże drogę pod warunkiem, że wracając kupicie od niego kokosa za rzeczone 30 zł. Trochę jest to sytuacja bez wyjścia, bo zazwyczaj nie jesteście jedynymi szukającymi tego przejścia i cała grupa się godzi, ale można naprawdę metodą prób i błędów znaleźć tę drogę samemu. Sama droga też wymagająca nie jest, ale trwa już około 20 minut i wbrew temu co czytaliśmy w necie jest bardzo bezpieczna, a umilają ją jaszczurki uciekające spod stóp. Po dotarciu na miejsce będziecie zachwyceni. Na tej plaży na samym jej początku jest bar ze świeżo wyciskanymi sokami, a na końcu za kamieniami taka jakby zatoczka, ze spokojniejszą wodą. Fale po środku Anse Cocos są duże i fajnie się można w nich pobawić, chociaż trzeba uważać bo są naprawę spore i silne, ale zejście do wody jest super piaszczyste. Dużo spokojniejsza woda jest na Anse Petite. Na Grand Anse fale są średnie, ale zejście do wody mocno kamienisto-muszelkowe, więc bez butów nie jest łatwo. My najwięcej czasu spędziliśmy na Anse Cocos. Trochę żałuję, że mało czasy spędziliśmy na Anse Petite, bo tam to zejście do wody było naprawdę przyjemne, Grand Anse chociaż piękna, nie pozwalała się cieszyć tak bardzo z kąpieli.

Trzeci dzień poświęcamy w całości (bo trzeba płacić za wstęp ;) ) na Anse Source d'Argent . Niestety nie trafiamy z pogodą i zachwytu na pierwszy rzut oka nie było, chociaż kamieni jest mnóstwo, ale też ludzi sporo. Wstęp na tą plażę jest płatny 100 rupii (można wychodzić i wchodzić ile razy się chce). Można też podpatrzeć jak rośnie wanilia i inne przyprawy, bo droga na plażę prowadzi przez plantacje. Poza tym, jest ogromna zagroda z żółwiami, które można karmić. Kiedy wracamy na tą plażę wieczorem tuż przed zachodem i jej zamknięciem (o 18-tej) robi na nas już dużo większe wrażenie. Po pierwsze ludzi jak na lekarstwo, po drugie trochę lepsza pogoda, po trzecie zaczynamy chodzić po głazach i widzieć tą plażę z innej perspektywy. Jest naprawdę piękna, ale czy ,naj' to bym się spierał.

Wypożyczenie rowerów to koszt 100 rupii za dzień. W wypożyczalniach jak się bierze na 1 dzień to chcą 150, ale jak na więcej to 100/dzień. W pensjonacie (prawie każdy ma swoją wypożyczalnię) ta reguła nie obowiązuje i po prostu każdy dzień to 100 rupii. My chociaż chcieliśmy wziąć w pensjonacie (nie trzeba oddać do 18 w ostatnim dniu), to nie wzięliśmy bo zostały same gruchoty, a skoro cena wszędzie ta sama, to lepiej poszukać czegoś lepszego i na pewno się znajdzie. Zresztą swoje mieliśmy oddać do 18-tej i gnaliśmy ile sił w nogach żeby się udało. Jak dojechaliśmy na miejsce przed 18 to wypożyczalnia była już zamknięta i ktoś nam powiedział żeby postawić je obok pozostałych zapiętych rowerów. Tam podobno nikt rowerów nie kradnie bo nie ma po co, jedynie proszą żeby stawiać obok siebie (i czasami spinać) żeby się ludziom nie pomyliły ;)

Co do jedzenia to najlepszy take away w jakim jedliśmy na Seszelach to Rey i Josh- przepyszne jedzenie za bardzo rozsądne pieniądze. Dobre jedzenie też mają tuż przy porcie w Tarosa take away (ale nie w restauracji tylko w take away!). Natomiast mający nawet dobre opinie Gala Take away nam nie przypadł do gustu. Przy porcie też jest świetna piekarnia z pysznym pieczywem, doskonałymi kanapkami w rozsądnej cenie i podobno niezłą pizzą. Mają też inne przekąski równie pyszne, jak np. samosy w różnych smakach.
Są jeszcze ze 2 miejsca z tanim jedzeniem, ale nie wypróbowaliśmy.

Transport do następnego miejsca

Następnego dnia rano o 9:30 prom na Praslin. W porcie na Praslin taxi do naszego pensjonatu kosztuje 20 euro. Przyzwyczajeni do tutejszych cen już się nawet nie targujemy :)

Wyspa Praslin (dzień 6 - 10)

Nocleg

Bardzo fajne miejsce z przemiłymi właścicielami. Atutem i jednym z powodów, dla którego wybraliśmy to miejsce, była lokalizacja przy lotnisku, z którego wylatywaliśmy (spacerem 15 min.). W okolicy kilka sklepów i jeden take away (czynny 8-21, ale im później tym mniejszy wybór) ratujący tyłek, chociaż z jedzeniem średnim (ale byliśmy rozbestwieni po La Digue). Przystanek autobusowy tuż pod pensjonatem. Śniadania monotonne, ale smaczne.

Adres: Villa Confort
Cena za dobę: 80euro / dwójka / noc (ze śniadaniem)

W okolicy

Pierwszego dnia pogoda nie zachwyca, więc wykorzystujemy to i tuż przed południem jedziemy do rezerwatu Fond Ferdinand. Jest też drugi większy rezerwat (i droższy), z możliwością wyboru trzech tras, ale czytaliśmy w internecie, że ten jest wbrew pozorom ciekawszy. Nie wiem czy tak jest, bo poza wielkimi kokosami, nie udało nam się zobaczyć żadnych zwierząt i spektakularnej flory, o której pisali ludzie, chociaż przewodniczka była super. Nie mniej jednak kokosy zaliczone.
Grupy z przewodnikiem ruszają kilka razy dziennie od rana, ale ostatnia jest o 12:30 (bus spod naszego pensjonatu o 11:50 idealnie pasuje). Wysiada się tuż przy rezerwacie. Wstęp to 100 rupii, a całość trwa niewiele ponad godzinę.
Po kokosach mieliśmy w planach zostać na podobno fajnych plażach tuż przy wejściu do rezerwatu- Anse Consolation i Anse Marie Louise, ale po bardzo krótkim sprawdzeniu szybko zrezygnowaliśmy. Plaż prawie nie było (przypływ?), a i dużo śmieci oraz bliskość drogi, to nie te Seszele na jakie czekaliśmy.
Autobus (nr 63) w tej okolicy często nie jeździ, ale w rezerwacie powinni znać rozkład. My nie dopytaliśmy i stwierdziliśmy, że nie czekamy tylko idziemy pieszo w stronę portu, bo tam jest więcej autobusów. Oczywiście po drodze minęła nas 63ka ;) spacer trwał około 40 min. W porcie złapaliśmy busa na plażę Anse Volbert. Jest to najpopularniejsza plaża na wyspie. Jest bardzo ładna, chociaż największe wrażenie zrobiła (mimo braku pogody) właśnie tego dnia bo był odpływ- była szeroka, piasek jak mąka, fajne łagodne zejście do wody bez fal. Minusem jest duża ilość przycumowanych łódek. Jednak tego dnia nie było klimatu plażowego, więc po krótkim rekonesansie, jednym z ostatnich autobusów wróciliśmy do pensjonatu. Warto dowiedzieć się o której jest ostatni (na niektórych przystankach są też rozkłady), bo komunikacji nocnej na tej wyspie nie ma. O ile dobrze pamiętam, kilka ostatnich autobusów było między 17 a 18. Nasz kierunek to airport i tam chyba jeżdżą wszystkie możliwe linie (czyli aż trzy: 61, 62 i 63). Zresztą komunikacja na Praslin jest bardzo prosta do ogarnięcia i właściciele pensjonatów na pewno chętnie i szybko wyjaśnią co i jak.

Dzień drugi to plaża Anse Lazio. Jedna z najpopularniejszych na wyspie. Po dojechaniu prawie do końca trasy busem trzeba jeszcze przejść około 1,5 km. Nas ta plaża nie zachwyciła... może dlatego, że znowu trafiliśmy na przypływ i ciężko było znaleźć dla siebie miejsce, bo woda podpływała coraz dalej, a może dlatego, że były bardzo duże fale i kąpiel nie sprawiała przyjemności... po 2 czy 3 godzinach postanowiliśmy zmienić miejsce. Dzień wcześniej spotkani Polacy polecali nam plaże Boudin i Takamaka- obie w zasadzie najbliższe do Anse Lazio, więc postanowiliśmy się przejść (jakieś 25 min.). Ale znowu przypływ, plaży w zasadzie brak, bliskość drogi i tak szliśmy szukając dla siebie skrawka fajnego piasku, aż po ponad godzinie doszliśmy do Anse Volbert i tam skończyliśmy dzień :)

Dzień trzeci to wisienka na torcie- Anse Georgette. Żeby się dostać na tą plażę trzeba przejść przez teren hotelu Constance Lemuria. Ilość wejść jest limitowana, więc rezerwację lepiej zrobić kilka dni wcześniej. Co prawda bardzo często właściciele pensjonatów dokonują tej rezerwacji dla swoich gości, ale zazwyczaj na losowo wybrany dzień. Jeśli więc chce się odwiedzić Georgette wtedy, kiedy nam to odpowiada, lepiej zadbać o to samemu. Wystarczy wysłać do hotelu maila z prośbą o rezerwację dla konkretnej ilości osób, na konkretny dzień. Uwaga bo odpowiedź zawsze wpada do spamu. Napisać do nich trzeba przez formularz kontaktowy wybierając odpowiedni hotel z tej listy https://www.constancehotels.com/en/contact/ . My nie wiedząc kiedy planujemy spędzić dzień na Georgette, zarezerwowaliśmy sobie dwa terminy, podając dwa inne maile- na środę i czwartek. Wszystko uzależnialiśmy od pogody. Kiedy w środę rano wszystko wskazywało na to, że lepsza pogoda będzie w czwartek, napisaliśmy maila (z tego adresu, który był do środy ‚przypisany’), że nie możemy dzisiaj przyjść i chcemy przesunąć tą rezerwację na sobotę (później opisze dlaczego). Nie było z tym żadnego problemu.
Do przystanku przy hotelu Constance Lemuria bus spod pensjonatu jedzie ok 10 min. Następnie po zarejestrowaniu się przy bramie, na plażę idzie się jeszcze ok 20 min. przez teren hotelu. Plaża faktycznie jest niesamowita. Na plaży można kupić soki, kokosy i owoce, ale oczywiście tanio nie jest. Poza tym nie ma możliwości zaopatrzenia się w cokolwiek, wiec lepiej wziąć ze sobą wodę i ewentualnie prowiant. Ostatni bus w stronę domu jest o 18:00 (i o każdej innej, równej godzinie wcześniej), ale jeśli się zapowiada ładny zachód słońca, to można wrócić na piechotę, bo to tylko 5 km od Villa Confort ;)

Dzień czwarty w całości spędzamy na Anse Volbert. Tym razem pogoda jest świetna, ale znowu około południa zaczyna się przypływ, więc plaża już nie jest taka szeroka jak wtedy kiedy widzieliśmy ją za pierwszym razem. Jednak da się znaleźć kawałek piasku dla siebie :) W okolicy stoi samochód take away z bardzo dobrym jedzeniem. Poza tym, to centrum turystyczne wyspy, wiec sklepów nie brakuje, a na plaży jest mnóstwo miejsc gdzie można wykupić wycieczkę na Wyspę Żółwi (Curieuse) i inne, jednak ceny są bardzo wysokie (90euro/os). My widzieliśmy już sporo żółwi, a dodatkowe atrakcje nas nie zachęciły, wiec nie korzystamy (chociaż pierwotnie był taki plan). Powrót do pensjonatu po 17-tej jednym z ostatnich autobusów.

Dzień piąty- to dzień wylotu do domu, jednak samolot mamy dopiero o 16:30. Na te małe samoloty trzeba być godzinę wcześniej, czyli o 15:30, a piechotą na lotnisko jak już pisałem mamy 15 min, wiec korzystamy z dnia i od razu po śniadaniu robimy check out, zostawiamy walizki i jedziemy znowu na Anse Georgette. Pogodę mamy znowu super, więc jest to idealne pożegnanie z Seszelami. Z plaży wychodzimy po 13-tej żeby na spokojnie zdążyć na autobus o 14:00. Wysiadamy obok take away’a żeby się jeszcze posilić, a następnie udajemy się do naszego pensjonatu wziąć prysznic po plaży przed podróżą (nie było z tym żadnego problemu, udostępniono nam w tym celu łazienkę na zapleczu). Z pensjonatu ruszamy zgodnie z planem o 15:15, docieramy na lotnisko ok. 15:30 i zostajemy przebukowani na wcześniejszy lot :) bo te godziny samolotów, to chyba mocno umowne są ;) Na lotnisku w Mahe odbieramy bagaże i nadajemy znowu na ten główny lot....
No i wracamy do domu...

Transport do następnego miejsca

W dniu wylotu opuściliśmy rano pokój i wynieśliśmy bagaże, ale po powrocie z plaży mogliśmy jeszcze wziąć prysznic. Później spacer na lotnisko i wylot do domu.

Moim zdaniem wyspa Praslin jest dużo bardziej klimatyczna i seszelska niż Mahe, ale nadal słabsza od La Digue. Oczywiście warto tu odwiedzić największe na świecie kokosy i kilka plaż. Myślę jednak, że plaże naprawdę warte zobaczenia to Anse Volbert, Georgette i Lazio. Resztę można sobie darować, chociaż to też zależy od pory roku. Podobno w zimie zachodnie plaże są bardzo polecane. W czasie kiedy my byliśmy zalegało na nich mnóstwo glonów i nie były polecane do odwiedzenia.

Podsumowanie

Jeśli dzisiaj miałbym planować pobyt na 10 dni jeszcze raz, to byłyby to 2 dni na Mahe, 5 na La Digue i 3 na Praslin... mimo wszystko La Digue choć mała, zrobiła na nas największe wrażenie i nie byliśmy odosobnieni w tej opinii.
Sugeruję też nie sprawdzać prognoz pogody przed wylotem, a i na miejscu podchodzić do nich z dystansem. My się mocno martwiliśmy prognozami bo miała być jakaś anomalia i miało w zasadzie cały czas padać. Tymczasem dni pochmurnych było 3, a w pozostałe pogoda była super. Deszcz w ciągu dnia złapał nas 3 razy, przy czym jeden był mocno ulewny i wygonił nas z plaży, drugi złapał podczas powrotu do pensjonatu, a trzeci nie przeszkadzał w wędrówce ;) Poza tym padało kilka razy w nocy i to obficie, ale wtedy spaliśmy :)
Przez cały czas czuliśmy się bezpiecznie, ale oczywiście pamiętaliśmy o ostrzeżeniach Pani policjantki.
Ani razu nie mieliśmy żadnych kłopotów żołądkowych po jedzeniu w take away’ach.

Przykładowe Ceny

No cóż, tanio nie jest i to zapewne każdy wybierający się tam wie ;)
Jednak jeśli nie ma się zapędów na luksusy (zresztą bardzo często wątpliwej jakości), to wcale nie trzeba wydać fortuny.
W take away’ach można zjeść bardzo smacznie za kilkanaście złotych. Podobne danie w restauracji może kosztować kilka razy tyle. Nie ma się więc co dziwić, że restauracje są puste.
Piwo w sklepie 0,28l kosztuje od 7 zł. Warto chyba kupować w większych butelkach zwrotnych, ale różnica nie jest duża.
Poza tym w zwykłych sklepach można zrobić zakupy i gotować np. śniadania w pensjonatach, bo w tych w których śniadanie nie było wliczone w cenę była zawsze kuchnia. Ceny w marketach są zbliżone do polskich (chociaż trzeba to sprawdzać bo są też droższe sklepy z importowanymi rzeczami. Ja robiłem zakupy spożywcze w sklepie raz na La Digue i tam było ok).

Trasa

Autor Trip'u

Olo
Olo
Lat około czterdzieści ;) a podróżuję od kilku... nooo dobra, 10ciu :) Przed wyjazdem staram się wyznaczyć zarys trasy, ale nie dowiadywać za dużo poza najważniejszymi informacjami, bo lubię czuć się zaskoczony :) Oczywiście zdarza się że z tego powodu coś mnie ominie- uznaję to wtedy za dobry powód żeby kiedyś...

Ten Trip spodobał się:

Bądź pierwszą osobą która doceni ten Trip.